Styczniowa Grecja - jeden dzień w Chanii

W czasie kiedy w Polsce w najlepsze trwała zima, polecieliśmy na trzy dni na południe, z nadzieją na złapanie kilku promieni słońca. I chociaż w styczniu w Grecji pogoda wcale nie musi być nadzwyczajna, mieliśmy ogromne szczęście - pogoda nawet przerosła nasze oczekiwania.
W piątkowe popołudnie prosto z pracy udaliśmy się na lotnisko w Warszawie, aby polecieć do Aten. Do stolicy Grecji dolecieliśmy na pokładzie linii Aegan, a do hotelu w pobliżu placu Omonia dotarliśmy po ponad godzinnej jeździe autobusem z lotniska. Na następny dzień mieliśmy zaplanowaną jednodniówkę na Krecie. Oznaczało to jednak konieczność wstania o 4 rano, żeby zdążyć na samolot do Chanii. Trochę zastanawialiśmy się, czy nam się chce, czy może jednak zostać w Atenach. Jednak z wielkim trudem, ale jakoś wstaliśmy po tych kilku godzinach snu.

Startujemy z Aten, tym razem lecimy Ryanairem.

I lądujemy w Chanii. Kreta wita nas niesamowicie ośnieżonymi górami.

Po dojechaniu autobusem do centrum, kierujemy się na stare miasto. Na początek odwiedzamy halę targową ze stoiskami z rybami i owocami morza, ale też różnego typu innymi artykułami, w tym pamiątkami. Potem kierujemy się w kierunku morza. Centralnym punktem jest stary Port Wenecki. Cała zatoka otoczona jest malowniczymi kolorowymi domkami.


Robimy spacer dookoła portu, kierując się w stronę cypla z latarnią morską. Tam jednak niemiłosiernie wieje wiatr, więc do samej latarni nie dochodzimy.


Widoki na Chanię i wybrzeże ze starych murów miejskich

Z miasta jest świetny widok na góry. Nie spodziewałam się, że tutejsze góry są tak duże, a dodatkowo pokryte śniegiem, który zdaje się spadł kilka dni wcześniej, wyglądały co najmniej jak Tatry.


Wracamy na wąskie uliczki starego miasta. Pora w końcu zjeść śniadanie, siadamy więc w małej knajpce. Do śniadania obowiązkowo typowo grecka frappe.


Spacerujemy dalej, między innymi zahaczamy o plac z kościołem św. Mikołaja.

Ponieważ pogoda sprzyja postanawiamy udać się na trochę na plażę. Idziemy wybrzeżem w kierunku zachodnim do plaży Nea Chora. O tej porze roku spotkamy tam przede wszystkich spacerowiczów z psami, jednak ku naszemu zdumieniu widzieliśmy nawet dwie czy trzy osoby, które postanowiły wykąpać się w morzu. Temperatura powietrza wynosiła kilkanaście stopni, wody - nie sprawdzałam :) 


My znajdujemy sobie zaciszne miejsce - trochę jednak wieje - i rozkładamy się na piasku. Jak na styczeń plażowanie jak najbardziej udane, szkoda tylko, że potem mamy dosłownie wszędzie piasek roznoszony przez wiatr.

W pobliżu plaży znajduje się mały port.

A to jeden z wszędobylskich kotów.

Następnie wracamy w stronę centrum i idziemy do nowszej części miasta coś zjeść. Znajdujemy prosty, zatłoczony lokal z naszymi ulubionymi souvlakami i gyropitą. Najedzeni wracamy powłóczyć się jeszcze po starym mieście. Chcieliśmy kupić magnesy na lodówkę, wypatrzone wcześniej w sklepiku w hali targowej, a tu okazuje się, że w hali wszystko już pozamykane. Niestety tego nie przewidzieliśmy, ale mamy nauczkę, żeby nie odkładać zakupów na później. Szukamy czegoś w sklepikach z pamiątkami na starym mieście, ale niestety nic ładnego i oryginalnego nie znajdujemy.


Wchodzimy na małe wzgórze, będące częścią fortyfikacji w okolicy starych murów miejskich, aby zobaczyć panoramę Chanii. Przy okazji widzimy, że z zachodu nadciąga ogromna chmura, zwiastująca porządną ulewę. Robimy więc na szybko kilka zdjęć i uciekamy w kierunku dworca autobusowego.


Mamy szczęście, akurat kiedy docieramy na miejsce zaczyna lać deszcz. Na dworzec przybyliśmy trochę wcześniej, niż początkowo planowaliśmy, więc musimy poczekać na autobus powrotny na lotnisko jakieś pół godziny. Po godzinie 19 startujemy Ryanairem w kierunku Aten. Do hotelu docieramy znowu późnym wieczorem. Jednak mimo dużego zmęczenia nie żałujemy, że wstaliśmy nad ranem i polecieliśmy na trochę szaloną jednodniówkę. Te kilkanaście godzin na Krecie było bardzo udane.

Komentarze