Raj czy nie raj? Palau w dmuchanym kajaku



Od tej wyprawy minęło już trochę czasu, ale w końcu musiała znaleźć się na blogu. Palau - kiedyś nazwa ta oznaczała dla mnie jedynie jakieś odległe wyspiarskie państewko na Oceanie Spokojnym. Gdzieś tam w głowie kołatało się też jezioro pełne meduz - Jellyfish Lake, a i to tylko dzięki relacji przeczytanej parę lat temu. Wszystko zmieniło się, gdy pewnego zimowego dnia pojawiły się bilety lotnicze z Amsterdamu na Palau w niespotykanie niskich cenach. Sprawy potoczyły się bardzo szybko i zdecydowaliśmy, że kupujemy! 7 dni na Palau, po drodze w obie strony kilku-kilkunastogodzinne przystanki w Bangkoku i Tajpej.
Opinie o Palau znalezione w internecie były bardzo niejednoznaczne. "Jedź tam tylko jeśli masz worek dolarów". "To kierunek wyłącznie dla nurków". "Tam nie ma plaż". "Uwaga na tajfuny". To tylko przykład przewijających się opinii. Nie pomagał też fakt, że główna (według niektórych jedyna) atrakcja Palau - Jellyfish Lake - została zamknięta dla turystów, ze względu na zanikającą populację meduz. Mimo wszystko jednak wpisanie w google grafika frazy "Palau" pozwalało mieć nadzieję, że tam musi być coś fajnego. Poza tym, jeszcze zanim ostatecznie kliknęliśmy "kup bilet", zrobiliśmy jednak rozeznanie w temacie. Potem też nie próżnowaliśmy, tylko systematycznie zbieraliśmy coraz więcej informacji. Szybko okazało się, że rzeczywiście niezbyt ciekawa jest główna wyspa, na której znajduje się stolica i zarazem jedyne miasto na Palau. Że wszystkie atrakcyjne miejsca zlokalizowane są w obrębie Rock Islands, setkach niezamieszkałych wysepek, położonych na południe od głównej wyspy Koror. Pozostawało tylko pytanie jak się tam dostać nie tracąc przy tym fortuny na zorganizowane wycieczki.
I wtedy, gdy przyszedł czas, że już na poważnie wzięliśmy się za planowanie wyprawy, przeczytaliśmy pewną relację z podrózy. Norweskie fiordy w dmuchanym kajaku. Gdzieś tam w głowie pojawiła się myśl. Jeśli można po Skandynawii, to czemu nie na Palau? 
Oczywiście mieliśmy sporo wątpliwości. Doświadczenie kajakowe mamy mizerne, a już w dmuchanym kajaku to nawet nigdy nie siedzieliśmy. Rozważyliśmy jednak wszystkie za i przeciw i zdecydowaliśmy, że próbujemy. Krótko przed wyjazdem staliśmy się posiadaczami pięknego, niebieskiego kajaka marki Sevylor. Skompletowaliśmy też cały potrzebny sprzęt kempingowy. Plan zakładał szybkie przedostanie się promem lub turystyczną łodzią z głównej wyspy Koror na oddaloną o około 40 km na południe wyspę Peleliu. To pomiędzy tymi dwoma wyspami znajdują się Rock Islands. Chcieliśmy wyruszyć z Peleliu i dopłynąć na Koror. Na miejscu musieliśmy jednak zweryfikować nasze plany. Szybko okazało się, że mamy za mało czasu, aby pokonać całą zaplanowaną trasę. Postanowiliśmy więc skupić się na południowej części archipelagu, wyruszając z Peleliu, robiąc kółeczko i wracając w to samo miejsce po kilku dniach. Jak udała się nasza wyprawa, czy Palau okazało się dla nas rajem na ziemi, czy jednak spełniły się przewidywania malkontentów?
Zapraszam do obejrzenia filmu o naszej przygodzie życia!




Komentarze