Styczniowa Grecja - Ateny


Chociaż bardzo lubimy Grecję i bywamy w niej stosunkowo często, to same Ateny zwiedzaliśmy dawno temu, chyba przy pierwszym pobycie w 2008 roku. To jest więc dobry moment na odświeżenie sobie w pamięci najważniejszych miejsc. Zaczynamy od spaceru ulicą Athinas od placu Omonia w kierunki Monastiraki. Mijamy halę targową Varvakios, niestety jest niedziela i praktycznie wszystko jest zamknięte. Na Monastiraki nie możemy się oprzeć pięknym truskawkom na straganie. Zajadając się owocami wchodzimy w wąskie uliczki i kierujemy się w stronę Akropolu. Dodatkowo robi się tak ciepło, że szybko ściągamy z siebie kurtki. Wręcz idealne niedzielne przedpołudnie. Dochodzimy do skalistego wzgórza Areopagu, w starożytności miejsca obrad najwyższej rady, a obecnie świetnego punktu widokowego na miasto i Akropol.


Następnie udajemy się na Akropol. Najpierw oglądamy z góry zbudowany na zboczu Odeon Heroda Attyka.

Wchodzimy na główną część wzgórza. Niestety rusztowania, które pamiętamy sprzed lat nadal tu są i nic nie zapowiada, żeby w jakiejś bliższej perspektywie mogły zniknąć.

Widok na Ateny i Teatr Dionizosa na pierwszym planie.

Spacerujemy pomiędzy świątyniami, z różnych stron podziwiając też panoramę Aten. Dopiero z góry widać jak rozległe jest to miasto, właściwie rozciąga się aż po horyzont. Na mnie niesamowite wrażenie robi też to, że z tej perspektywy wszystkie budynki Aten wydają się białe, wręcz zlewają się ze sobą w jedną jasną plamę, z której niekiedy wyrastają skaliste wzgórza.

Oto groźny strażnik Akropolu.

Po zejściu ze wzgórza oglądamy jeszcze Odeon z innej perspektywy i kierujemy się w stronę Plaki.

Kolejny przedstawiciel greckich kocurów siedzi sobie na ławce i groźnie łypie na przechodzących turystów.

Jest już późne popołudnie, czas więc udać się coś zjeść. Chodzimy jeszcze trochę wąskimi uliczkami Plaki, zachodzimy też do sklepu z pamiątkami kupić magnesy.

Zawsze jak jesteśmy w Grecji chcemy zjeść dobre souvlaki, a w tym względzie jesteśmy dość wybredni. Wzorem są szaszłyczki z małej tawerny nad Kanałem Korynckim. W Atenach najbardziej polecanym lokalem z typowym greckim jedzeniem jest Thanasis w okolicy placu Monastiraki. My jednak przekornie wchodzimy do jednej z sąsiednich restauracji, w której można podejrzeć, co akurat leży na grillu. Ogólnie to chyba jednak wszystkie lokale wokół placu mają takie samo albo bardzo podobne menu. Zamawiamy souvlaki i niestety rozczarowanie. To znaczy jedzenie nie jest złe, nawet trzeba powiedzieć, że jest smaczne, ale daleko mu do tego smaku i aromatu, jaki powinien być. Mimo wszystko najadamy się aż za bardzo.

Po kolacji idziemy jeszcze pospacerować po dzielnicy Psiri. Tu też są przyjemne uliczki, wiele knajpek i sklepików.

Możemy też trafić do takiego dziwnego miejsca - tu Boże Narodzenie trwa chyba cały rok.

W miarę oddalania się na północ od Akropolu i Monastiraki w stronę Omonii, okolica mocno się zmienia. Najpierw trafiamy na jakąś małą dzielnicę chińską. Potem uliczki robią się bardziej ponure, widzimy sporo opuszczonych i zrujnowanych budynków.

Niedaleko placu Omonia niektóre miejsca są mocno odstraszające, nie chciałabym się tam znaleźć sama. Trafiamy na siedzących pod ścianami narkomanów i bezdomnych, a wokół piętrzą się góry śmieci. Co ciekawe, wystarczy odejść kawałek i już wychodzimy na dużą ulicę z eleganckimi sklepami i hotelami.
My kierujemy się już w stronę naszego hotelu.

Poniedziałek to nasz ostatni dzień w Grecji. Lot powrotny mamy po 17 więc od rana jest jeszcze kilka godzin na zwiedzanie. Po śniadaniu zostawiamy bagaże w recepcji a sami wybieramy się na wzgórze Lykavittos. Po drodze mijamy Bibliotekę Narodową i Uniwersytet. Na wzgórze idziemy przez dzielnicę Kolonaki, trzeba przyznać, że jest ona bardzo przyjemna, chociaż cały czas trzeba wchodzić pod górę lub w dół. Dochodzimy do ścieżki prowadzącej na wzgórze i zaczynamy wspinaczkę. Z dołu wydaje się, że do szczytu jest daleko, ale jednak wchodzimy bardzo szybko. Na wzgórzu można obejrzeć kaplicę św. Jerzego.

Ale jednak największą atrakcją jest podziwianie widoków. Bardzo dobrze widać stąd wzgórze Akropolu.

Piękny widok roztacza się właściwie na całe miasto, we wszystkich kierunkach. Tu jeszcze bardziej niż z Akropolu widać tę rozległość Aten.

Ścieżka prowadząca na Lykavittos. Dla leniwych jest też kolejka wjeżdżająca na górę.

Powoli zbieramy się na dół. Nie mamy już zbyt wiele czasu, wracamy więc do hotelu po bagaże. Na ulicy Panepistimiou, tuż przed placem Omonia wchodzimy do malutkiego lokalu, bo mają tam souvlaki na wynos. I to jest odkrycie, w niepozornej knajpce szaszłyczki są genialne, takie jakich właśnie szukamy. Bierzemy z hotelu bagaże i wracamy w to samo miejsce na większą porcję. Potem pozostaje tylko skierować się na plac Syntagma, na przystanek autobusu jadącego na lotnisko. Po drodze napotykamy jeszcze na jakąś manifestację, wielkiej uwagi na nią nie zwracamy, dopóki nie okazuje się że Syntagma jest zablokowana i w związku z tym autobusy nie jeżdżą. Na budce z biletami wisi kartka z instrukcją, żeby jechać do którejś stacji metra i tam w coś się przesiąść. Mamy jeszcze dość sporo czasu, postanawiamy więc, że może przeczekamy i manifestacja pójdzie sobie dalej. Idziemy na ostatnią frappe i gdy wracamy okazuje się, że rzeczywiście autobusy jeżdżą już planowo i na lotnisko docieramy bez przeszkód.

I tak kończy się nasz przedłużony grecki weekend. Uważam, że dzięki pogodzie był nadspodziewanie udany, bo sama Grecja dla nas będzie zawsze fajna. Nie nastawialiśmy się na jakieś wielkie zwiedzanie, świadomie ominęliśmy sporo miejsc, w niektórych kiedyś już byliśmy. Raczej spacerowaliśmy, jedliśmy, podziwialiśmy widoki, których jak się okazuje i w Chanii i w Atenach nie brakuje.

Komentarze