Izrael - trzy morza w sześć dni cz.1

Dzień 0 Start
Późnym czerwcowym wieczorem spieszymy się na lotnisko lekko zestresowani zapowiadanymi wielkimi kolejkami do kontroli. Okazuje się, że niepotrzebnie. Odprawa przebiega dość sprawnie. Planowy start, szybka kolacja i resztę lotu przesypiamy.


Dzień 1 Morze Martwe*
Kontrole na lotnisku Ben Guriona w Tel Avivie tez nie przysparzają nam żadnych problemów. Kilka pytań o cel wizyty i stosunki nas łączące i to wszystko. Obawialiśmy się trochę o nasze zupki i kanapki w bagażu bo według niektórych źródeł do Izraela nie można wwozić jedzenia, ale nikogo one nie zainteresowały.
Wychodzimy do hali przylotów i rozglądamy się za kimś z wypożyczalni aut, kto miał na nas czekać. Nikogo takiego nie ma. Po dość długim poszukiwaniu okazuje się ze czekający na nas człowiek siedzi sobie spokojnie na ławeczce, tylko ze nie uznał za potrzebne posiadania jakichkolwiek znaków ze on to właśnie on. Chwilę potem jedziemy już busem do wypożyczalni i odbieramy małego czarnego Hyundaia i10.
Zgodnie z wcześniej opracowanym planem ruszamy w kierunku Morza Martwego. Mijamy po drodze Jerozolimę, nie wjeżdżając do niej i zaczynamy zjeżdżać w kierunku najniżej położonego miejsca na ziemi. Odtąd zaczynają się już tereny Autonomii Palestyńskiej, ale droga i jej okolice są pod kontrolą Izraela. Uświadamiamy sobie, że przecież nie wypłaciliśmy żadnych pieniędzy i jesteśmy praktycznie bez grosza. Mieliśmy to zrobić na lotnisku, ale za bardzo zajęło nas poszukiwanie pana z Europcaru. Nie bardzo mamy ochotę wracać i błądzić po Jerozolimie, wiec postanawiamy spróbować coś znaleźć już nad Morzem.
Nad Morzem Martwym po stronie Izraelskiej są właściwie trzy miejsca, które są w jakikolwiek sposób zagospodarowane. Pierwsze z nich to zgrupowanie kilku plaż i hoteli na samym północnym krańcu morza. Tam właśnie się udajemy. Chcemy znaleźć bankomat i jednocześnie szukamy dobrego miejsca na relaks na plaży. Trafiamy na jakąś plażę, ale miejsce nie wygląda zbyt zachęcająco. Wokół ruiny jakichś budynków, kilka sklepików, które dopiero się otwierają (jest niedziela, 7 rano) i płatna plaża. Bankomatu brak. Podejmujemy decyzję, ze wrócimy kawałek i podjedziemy do pobliskiego Jerycha. Trochę się wahamy bo to przecież miasto palestyńskie, a czytaliśmy, że odradza się wjeżdżanie tam samochodem z izraelskimi rejestracjami. Nie mamy jednak wyjścia, w pobliżu brak jakiejkolwiek innej cywilizacji. Przed miastem widzimy wielkie czerwone tablice, na których czytamy ze wjazd dla obywateli Izraela jest nielegalny. Ale żołnierz na granicy, po obejrzeniu naszych paszportów milo nas wita, wiec wjeżdżamy. Niedaleko widzimy wielki hotel, w którym znajdujemy upragniony bankomat i już bez jechania do centrum zawracamy i kierujemy się z powrotem nad morze. Jedziemy drogą na południe, zahaczając o punkt widokowy położony wysoko nad morzem. Teraz naszym celem jest Ein Gedi. Jest to mała osada (kibuc), położona zaraz po wyjeździe z terytorium Autonomii Palestyńskiej. Znajduje się tam rezerwat Ein Gedi, jedna z dwóch publicznych, bezpłatnych plaż nad Morzem Martwym i Ein Gedi Spa.
Decydujemy się na relaks w Spa, chociaż za tą przyjemność trzeba sporo zapłacić. W zamian dostaje się całe zaplecze w rodzaju przebieralni i pryszniców, możliwość korzystania z basenów (normalnego i drugiego z wodą z siarkowych źródeł), możliwość wysmarowania się błotem z morza oraz oczywiście plażę i kąpielisko nad morzem, do którego dowozi specjalny pociąg ciągnięty przez traktor (morze niestety cały czas się zmniejsza i obecnie plaża jest już bardzo daleko od budynków Spa i basenów). Czas upływa przyjemnie i leniwie aż do zamknięcia około godziny 18.
Zastanawiamy się jak spędzić wieczór. W Ein Gedi nie ma już o tej porze co robić. Z drugiej strony następnego dnia chcemy odwiedzić rezerwat Ein Gedi, wiec nie możemy oddalać się zbyt daleko. Postanawiamy pojechać do oddalonego o 30 km na południe Ein Bokek, czyli jedynego kurortu nad Morzem Martwym. (Tak naprawdę nie jest to Morze Martwe, które w tamtym rejonie wyschło już dość dawno temu, tylko sztuczny zbiornik stworzony przez firmy zajmujące się pozyskiwaniem soli.) Chcemy zrobić jakieś zakupy, bo kanapeczki z Polski powoli się kończą. Po drodze do Ein Bokek mijamy Masadę, starożytną twierdzę na wysokiej górze, którą mamy w planach zwiedzić jutro.
Ein Bokek to dość dziwne miejsce. Zgrupowanie wielkich i luksusowych hoteli właściwie pośrodku pustyni. Jest tam kilka niewielkich centrów handlowych z supermarketami, w których ceny są powalające, a wybór bardzo mały. Chcąc niechcąc kupujemy kilka rzeczy na kolację, miedzy innymi humus z jakimś sosem, który okazał się hitem wyjazdu.
Musimy podjąć decyzję o noclegu. Z racji tego, że wyjazd jest niskobudżetowy będziemy spać w namiocie. Wiemy, że można rozstawiać namioty na plażach publicznych, zarówno w Ein Gedi jak i w Ein Bokek. Nasz wybór pada na ta drugą. Wygląda jakoś przyjemniej a poza tym jesteśmy zmęczeni i nie chce nam się już dziś gdzieś jeździć. Widzimy też na plaży inne biwakujące tam osoby, wiec będziemy czuć się pewniej. Jeszcze mała kąpiel w cieplutkiej i gęstej od soli wodzie i padamy w naszym namiocie.

Nasz dom na kółkach na najbliższe 6 dni

Rezydencja pod palmami

*Z geograficznego punktu widzenia Morze Martwe jest słonym jeziorem bezodpływowym ale tradycyjnie nazywane jest morzem.

Dzień 2 Morze Martwe-Eilat
O 7 rano temperatura w namiocie robi się nie do wytrzymania. Jest to jakiś plus, przynajmniej będziemy wstawać wcześnie. Szybka kąpiel pod plażowymi prysznicami, zwijamy obóz i w drogę.
Wracamy do Ein Gedi i udajemy się zobaczyć rezerwat Nahal David. Jest to jeden z wąwozów, w których wytyczono szlaki turystyczne. Atrakcją, zwłaszcza w tak upalne dni jest strumień tworzący wiele wodospadów i zatoczek, w których można się ochłodzić. Zaraz po wejściu do rezerwatu natykamy się na drzewo okupowane przez góralki syryjskie, które specjalnie się nas nie boja i dają sobie zrobić kilka zdjęć. Wyschniętym dnem wąwozu spacerują też koziorożce nubijskie. Wspinamy się dość łagodnym szlakiem w górę, aż do Wodospadu Dawida, do którego nie można wchodzić ze względu na spadające czasem z góry kamienie. Musimy zdecydować czy wracamy, czy próbujemy podejść do Dodim Cave, jaskini znajdującej się bezpośrednio nad wodospadem, do której jednak szlak prowadzi mocno okrężną drogą. Temperatura osiąga właśnie jakieś 40 stopni, ale decydujemy się na wejście. Tu kończy się już przyjemna, ocieniona roślinnością droga wzdłuż strumienia. Wspinamy się po stromych, prażących się w słońcu skalach. W dole rozciąga się piękny widok na Morze Martwe. W pewnej chwili, gdy dochodzimy do wąskich schodków nad przepaścią, jesteśmy prawie gotowi zawrócić, ale cale szczęście okazuje się, ze był to najgorszy odcinek, dalej droga jest już dużo łatwiejsza. Za jakiś czas znów idziemy wzdłuż strumienia. Mijamy małą skalną zatoczkę, która wydaje się wręcz stworzona do kąpieli. Idziemy jednak najpierw do jaskini. Na samym końcu szlaku trzeba pokonać ścianę z wbitymi metalowymi stopniami i jesteśmy u celu. Miejsce jest mocno ukryte i dość niedostępne, jednak my z góry słyszymy ludzi przebywających na dole pod wodospadem. Odpoczywamy chwile w przyjemnym chłodzie i wracamy do upatrzonej wcześniej zatoczki. Kąpiel w krystalicznej, chłodnej wodzie jest tak przyjemna, ze zapominamy o upływającym czasie. Zdecydowanie warto było tu przyjechać.
Gdy w końcu docieramy do wyjścia z rezerwatu jest już mocno po południu. Niedobrze, na ten dzień mamy zaplanowane jeszcze wejście do twierdzy Masada. Do Masady można dostać się kolejką linową lub też scieżką na piechotę. Podjeżdżamy w pobliże i oceniamy swoje możliwości. Jesteśmy dość zmęczeni, godzina późna, no i przede wszystkim nieznośny upał – nierealne, aby dzisiaj tam wejść. Cena kolejki linowej tez okazuje się zaporowa, wiec trudno, odpuszczamy, może kiedyś będzie okazja tu wrócić.
Przed nami długa droga na samo południe. Przejeżdżamy przez Ein Bokek nie zatrzymując się i niedługo potem wjeżdżamy na pustynie Negew. Jedziemy drogą wzdłuż granicy z Jordanią. Upał w samochodzie naprawdę daje się we znaki, niełatwo w takich warunkach utrzymać koncentrację. Jakoś sobie radzimy, ale te 200 km wydaje się nie mieć końca. Z ulgą spostrzegamy po jordańskiej stronie duże miasto, które musi być sąsiadującą z Eilatem Akabą. Centrum Eilatu przejeżdżamy i kierujemy się szybko w stronę granicy z Egiptem. Znajduje się tam SPNI Field School, na terenie którego ma być jedyny w Eilacie camping. W recepcji dowiadujemy się ze camping owszem, jest, ale w remoncie. Po krótkich negocjacjach pani stwierdza jednak, ze nam go pokaże i jeśli będzie nam odpowiadał to możemy zostać. Oczywiście zostajemy, nie chce nam się szukać nic innego. Jedziemy jeszcze do wypatrzonego wcześniej na przedmieściach dużego supermarketu, gdzie zastajemy wreszcie (w miarę) normalne ceny. Zaopatrujemy się w zgrzewkę wody, owoce, warzywa i oczywiście humus i szybko wracamy żeby zdążyć przed zamknięciem bramy do Field School. Dzisiaj mamy dostęp do prądu, więc z pomocą grzałki przyrządzamy kolację na ciepło. Przychodzi do nas kociak, który nie będzie odstępował nas na krok, kiedy tylko będziemy na campingu.  


Dzień 3 Eilat
Ten dzień spędzamy w większości na lenistwie nad Morzem Czerwonym. Chcemy pooglądać trochę rafy, wiec decydujemy się na płatną plażę z rezerwatem rafy koralowej, która znajduje się dosłownie naprzeciwko naszego campingu. Do wody wchodzi się długimi pomostami, żeby nie uszkodzić koralowców. Rafa nie robi jednak wielkiego wrażenia. Mimo wszystko jest dość zniszczona, a różnorodność ryb przy niej żyjących nie jest wielka. Do tego psuje się nam aparat do robienia zdjęć pod woda. Czas upływa jednak przyjemnie na pływaniu, odpoczywaniu w cieniu i odrobinę na opalaniu się. W pełnym słońcu nie da się wytrzymać dłużej niż 10 minut. Późnym popołudniem wybieramy się do centrum miasta. Spacerujemy trochę promenadą wzdłuż plaży, która przypomina bardziej targowisko z kiczowatymi pamiątkami i szukamy miejsca gdzie można by cos zjeść. W końcu trafiamy na knajpkę z falaflem i shoarmą w pobliżu głównego ronda w mieście. Siedząc tam możemy podziwiać niezwykły widok samolotów lądujących na lotnisku znajdującym się praktycznie w samym centrum miasta. Niestety nie udaje nam się uchwycić żadnego na zdjęciu. Potem robimy sobie samochodową przejażdżkę po dalszych częściach miasta i znów wstępujemy po zakupy do supermarketu. Na bramce przy wejściu siedzi starszy człowiek, zatrudniony jako ochroniarz sprawdzający torby i plecaki, który zagaduje do nas po rosyjsku. Kiedy mówimy, ze jesteśmy z Polski, okazuje się, ze świetnie mówi także w naszym języku, gdyż jego rodzice mieli polskie pochodzenie. Po zakupach wracamy na nasz camping i szykujemy się do wczesnego wyjazdu następnego dnia. 


Dzień 4 Eilat-Pustynia Negew
Rano pakujemy namiot i ruszamy do pobliskiego Czrwonego Kanionu. Nie sądzimy, że będziemy mieć jakieś problemy z trafieniem tam, bo mamy mapę i opis w przewodniku. Według nich trzeba wjechać w góry otaczające Eilat i pojechać kawałek na północ wzdłuż granicy z Egiptem. No więc jedziemy i jedziemy i nie trafiamy na nic, co by wskazywało, że kanion się tam znajduje. W końcu zawracamy do pobliskiego posterunku wojskowego, ale żołnierze też nie potrafią nam pomóc. W akcie desperacji zostawiamy samochód na małym, dzikim parkingu, w miejscu które wydaje się najbardziej prawdopodobne bo prowadzi tam jakiś szlak. Oczywiście okazuje się, że nie jest to poszukiwane przez nas miejsce. Nieźle już wkurzeni wracamy do samochodu i postanawiamy nie tracić więcej czasu i jechać z powrotem do Eilatu. Już po powrocie do kraju okazało się, ze jednak trzeba było pojechać jeszcze kawałek dalej, po prostu za szybko zawróciliśmy.
Tego dnia chcemy dojechać dość daleko w stronę Tel-Avivu po drodze zahaczając o kilka atrakcji.
W Eilacie decydujemy się na ostatnią szybką kąpiel w Morzu Czerwonym, na publicznej plaży w centrum, a potem ruszamy znaną już drogą wzdłuż jordańskiej granicy. Jedziemy tą drogą bo chcemy zobaczyć Timna Park, rezerwat z ciekawymi formacjami skalnymi. Po parku jeździ się własnym samochodem bo odległości są duże. Można zobaczyć między innymi skalne grzyby, łuki czy formację w kształcie organów. Dla kogoś, kto wcześniej nie widział tego typu krajobrazów, miejsce na pewno może zrobić duże wrażenie. Na nas aż takiego nie robi. Podobna, choć bardziej dzika pustynia Wadi Rum w Jordanii bardziej nam się podobała. Niemniej nie żałujemy przyjazdu tutaj. Na końcu dojeżdża się do sztucznego jeziora, jest tam restauracja, oraz można sobie samodzielnie zrobić pamiątkową buteleczkę wypełnioną kolorowym piaskiem.
Dalej jedziemy już przez pustynię, mijając po drodze tereny wojskowe na których trwają jakieś manewry i ćwiczenia. Następnym przystankiem jest Mitzpe Ramon, miasto położone nad kraterem Ramon. Wbrew nazwie, jest to wielkie, lecz naturalne zagłębienie terenu. Na krawędzi krateru jest platforma widokowa, na której spędzamy trochę czasu.
Gdy spojrzymy na mapę, Mitzpe Ramon leży praktycznie na środku pustyni Negew, jednak prawdziwa pustynia właśnie tu się kończy. W krajobrazie przestają dominować góry i skały, pojawia się za to dużo więcej roślinności i więcej wsi i miasteczek. Temperatura też jest o dobrych 10 stopni niższa niż na południu, tej nocy po raz pierwszy nie będziemy się dusić w namiocie.
Dzień powoli się kończy, więc trzeba zacząć myśleć o noclegu. Wiemy o darmowym polu campingowym, znajdującym się kilkanaście kilometrów dalej, w okolicy miasteczka Sde Boker. Planujemy się tam zatrzymać, ale przed zachodem słońca podjeżdżamy jeszcze do niedalekiego krateru Gadol. Miejsce przypomina wcześniej oglądany Ramon. Robimy kilka zdjęć i zabieramy się z powrotem. Po drodze trafiamy jeszcze nad jezioro w okolicy miasta Yeruham i zastanawiamy się nad noclegiem tam, ale ostatecznie decydujemy o powrocie na upatrzone wcześniej miejsce. Dzięki tej decyzji przeżyjemy chyba jedną z dziwniejszych nocy, o czym w następnym odcinku :)

W górach ponad Eilatem. Widok na 3 kraje - Izrael, Jordanię i Arabię Saudyjską

Timna Park

Nad kraterem Ramon

Krater Gadol

Komentarze