Gran Canaria - Amadores, górzysty środek wyspy i Las Palmas

Po dość kapryśnej pogodowo Teneryfie cały czas brakuje mi słońca, przedpołudnie postanawiam więc spędzić na plaży. Na resztę dnia zaplanowałam pojechać w górskie rejony Gran Canarii, a wieczorem dojechać do Las Palmas, gdzie od tego dnia miałam noclegi.
Rano jadę więc do Amadores, które widziałam już po zmroku poprzedniego dnia. W promieniach słońca robi lepsze wrażenie, na plaży i w jej okolicy jest bardzo dużo ludzi, nie ma się wrażenia takiej pustki i opuszczenia. Trzeba przyznać też, że plaża jest naprawdę fajna. Mimo wszystko, mieszkać tam bym raczej nie chciała bez własnego środka transportu.



Potem jadę tą samą widokową drogą nad oceanem, co poprzedniego dnia. Dojeżdżam do Puerto de Mogan, ale tym razem robię tylko zdjęcia z punktu widokowego i wjeżdżam wgłąb wyspy.


Tutaj kończy się autostrada i wkrótce jedzie się już typową górską drogą (GC-200). Pierwszy przystanek to miejsce w którym można podziwiać nietypowe, zielone skały.


Wjeżdżam coraz wyżej co jakiś czas zatrzymując się aby podziwiać widoki.


W końcu dojeżdżam do miasta a długiej nazwie La Aldea de San Nicolas de Tolentino. Tutaj mam do wyboru albo jazdę dalej drogą GC-200, prowadzącą wzdłuż wybrzeża, przez Parque Natural Tamadaba, podobno świetną widokowo, albo wjazd w wysokie góry drogą GC-210. Właściwie chciałam jechać i tu i tu, ale trochę brakowało mi czasu bo o określonej godzinie musiałam dotrzeć do Las Palmas, żeby spotkać się z właścicielką wynajętego mieszkania. Postanowiłam pojechać kawałek wybrzeżem, zawrócić i pojechać w góry, ale okazało się zaraz, że droga nad oceanem jest zamknięta. Mój problem rozwiązał się więc sam, skierowałam się w góry.
I to była świetna decyzja, droga GC-210 jest po prostu spektakularna widokowo. Jest jednocześnie naprawdę dość trudna, droga do Masca na Teneryfie się do niej nie umywa. Jest bardzo wąsko, kręto i stromo, ale ruch samochodów nie jest zbyt duży. Wjechałam na dość dużą wysokość i na postoju zrobiłam sobie piknik w pięknych okolicznościach przyrody.


Niestety wadą tej drogi jest to, że nie ma przy niej prawie miejsc do zatrzymywania się, a chciałoby się zatrzymywać co chwilę na zdjęcia. Nie jest to droga często uczęszczana przez turystów, dopiero w jej najwyższych partiach są parkingi i miejsca widokowe, ludzie tu docierają raczej od drugiej strony gór, a nie z tej strony z której ja jechałam.


Wreszcie docieram do charakterystycznego punktu widokowego. Z niego rozpościera się piękny widok na wszystkie strony, w oddali widać też charakterystyczną formację skalną Roque Nublo.


W końcu docieram do najwyższego punktu drogi, czyli wioski Artenara.


Tutaj mieszają się dwa rodzaje pogody. Zachód wyspy, z którego przyjechałam jest bezchmurny i słoneczny, a ze wschodu przez masywy gór przelewają się chmury.


Ja postanawiam jednak jeszcze nie jechać na wschód do Las Palmas, tylko zjechać z gór z powrotem na zachód, na wybrzeże do miasteczka Puerto de las Nieves. Droga GC-220, chociaż też kręta, jest zupełnie inna niż ta którą wjechałam w góry. Tutaj mamy rozległe zielone połacie, przypominają mi nawet polskie górskie hale, zwłaszcza, że tu też pasą się owce. Trasa po górach jednak zajęła mi więcej czasu niż się spodziewałam, więc w Puerto de las Nieves mam czas tylko na krótki spacer i kilka zdjęć.  


Potem szybko do Las Palmas, odebrać klucze do mieszkania. Wszystko by było dobrze, gdyby nie to, że znalezienie miejsca parkingowego graniczy z cudem. Jeżdżę chyba dobre pół godziny, w stresie bo dziewczyna która na mnie czeka zaraz musi iść do pracy. W końcu coś znalazłam, potem okazało się że to miejsce dla mieszkańców, ale obyło się bez konsekwencji. Mieszkanko odebrałam, bardzo fajne i prawie przy samej plaży Las Canteras. Potem w pobliskim biurze Cicara zwróciłam samochód, z ulgą, bo w mieście sprawiał tylko problemy.

Ostatni pełny dzień na Kanarach miał być poświęcony na zwiedzanie Las Palmas. Miałam ambitne plany żeby zobaczyć zarówno dzielnicę w której mieszkałam, czyli okolice plaży Las Canteras, a także historyczne centrum miasta czyli Veguetę. No i wstyd się przyznać, ale skończyło się na tym, że wylądowałam na plaży, pochodziłam leniwie po deptaku, jadłam lody, kupowałam pamiątki i ogólnie zrobiłam sobie dzień lenistwa. Na moje usprawiedliwienie mam piękną pogodę, dość nieczęstą o tej porze roku w Las Palmas.


Komentarze